Pewnego lipcowego dnia 2013 podczas wakacji w Gruzji, sącząc zimne piwko gdzieś w Tbiliskim cieniu powiedziałam do przyjaciół że marzy mi się odwiedzić gruziński dom... Posiedzieć z Gruzinami przy herbatce, pogadać i zobaczyć "od kuchni" jak żyją...
Marzenia się spełniają, świat jest mały, wszystko się może zdarzyć - w końcu "It's Georgia"...
Tego samego dnia wieczorem, pod sklepem naprzeciwko hostelu w którym mieszkaliśmy natknęłam się zupełnie przypadkiem na Giorgija u którego spaliśmy kilka nocy wcześniej w Borjomi.
Szok.
Przecieram oczy z niedowierzania.
Gdybym wyszła parę minut później na pewno byśmy się tu nie spotkali...
On widzę że podobnie...
Rzucamy się sobie z niedowierzaniem w ramiona.
- Co Ty tu robisz chłopie???
- A przyjechałem odwiedzić swojego kumpla, mieszka tutaj niedaleko.
- Naprzeciwko naszego hostelu???
- A to Wy tutaj mieszkacie? No to tak, Lado mieszka zaraz za rogiem.
Jaja jak berety.
W tym momencie ze sklepu wychodzi Lado z jeszcze jednym kumplem.
Poznajcie się: Lado - Karolina, Karolina - Lado...
Giorgij - Idziemy do Lado posiedzieć przy piwku, chodź z nami, zapraszamy.
- Zostałam z Dorotą w hostelu, reszta moich polskich przyjaciół jest gdzieś na mieście.
- To zabieraj ją koniecznie i chodźcie z nami.
Poszłam po Dorotkę nie mówiąc jej o co chodzi, Dorsi zszokowana jeszcze bardziej niż ja.
Wjeżdżamy windą na górę. Mieszkanie przestronne i klimatyczne.
- A to koleżanki z Polski.
Poznajemy przesympatycznych rodziców Lado. Trochę zdziwieni, gdyż nie spodziewali się naszej spontanicznej wizyty. Uśmiechają się szczerze i zapraszają do stołu.
- Siadajcie.
Przed nami stół zastawiony domasznymi smakołykami. Wśród nich spora część bezmięsnych frykasów. Byłam jeszcze bardziej zdumiona gruzińską gościnnością. Syna odwiedzają przyjaciele, mama szykuje poczęstunek. Mało tego, co chwilę dogląda czy niczego oby nie zabrakło. Rozmawiamy, śmiejemy się, jemy i pijemy, przerywając co chwilę toastami
"Gau-mar-dżos!"
- Za Gruzję!
- Za Polskę!
- Za przyjaźń polsko-gruziźską...
...
Integracja gruzińsko-polska w Tbilisi |
Potrawka z badridżani (bakłażanów), szoti (gruziński tradycyjny chleb, wyrabiany ręcznie, pieczony w glinianych piecach tone) i zimne piwko |
Sos ze śliwek Tkemali, domowej roboty |
Słodziutkie arbuzy... |
... i soczyste brzoskwinie czyli domaszny raj dla wegetarian |
Zajadając się badridżanami spytałam Lada o przepis. Rozmawialiśmy po rosyjsku, nie mogłam zrozumieć jednego zdania, coś z czosnkiem. Lado przyniósł piękny, ciężki moździerz i wszystko się wyjaśniło. Za chwilę dowiedziałam się, że moździerz jest prezentem dla mnie :) Zawsze marzyłam o moździerzu, nigdy do tej pory nie miałam okazji go sobie sprawić a tu taki prezent, suwenir, nie dość że ze swoją historią w tle to jeszcze gruziński, wprost z Tbiliskiego domu. Niech mnie ktoś uszczypnie. Martwiłam się tylko trochę jak zmieszczę go w jedynym bagażu podręcznym ale na szczęście wszystko się udało.
Dusza-człowiek Lado i prezent od Lado :) |
Gruziński moździerz trafił bezpiecznie do Polski :) |
... i służy mi doskonale :) |
Zajadamy się :) |
zaraz robię te bruschetty :)
OdpowiedzUsuń:) polecam :)
OdpowiedzUsuńmoździerz to jest coś, tez mam taki z historią, co prawda nie tak egzotyczną ale jednak.
OdpowiedzUsuń